Pięć minut aby pokonać prokrastynację

Przetłumaczył Krzysztof Kryca
Źródło link

Jak poradzić sobie z prokrastynacją? Odpowiedź jest łatwiejsza niż ci się wydaje!

Ej, ty tam! Nie powinieneś przypadkiem przedłużyć ubezpieczenia samochodu, albo rozpakować się wreszcie po majówce? Wiem, że masz gary do pozmywania. Więc co do jasnej wydajności robisz siedząc teraz w Internecie?!

Mam dobre wieści, choć – zobaczmy czy jest to warte zachodu, zatem zapraszam do czytania.

Podczas prowadzenia przez wiele lat terapii poznawczo-behawioralnej zauważyłam, że ludzie utrudniają sobie życie na wiele sposobów, a prokrastynacja wyróżnia się wśród nich jako modus operandi (sposób działania) nieszczęśliwego życia. Odwlekamy z różnych powodów (lęk, perfekcjonizm, brak motywacji, wina, brak kompetencji), a niektórzy z nas wręcz obnoszą się z prokrastynacją jak z orderem. Oczywiście to nie zawsze jest coś złego, zwłaszcza kiedy dobrze pracujemy pod presją i potrafimy zawsze zakończyć ważne zadanie przed czasem.

Ale dla tych z nas, którzy chcieliby dokonać pewnego postępu w uciążliwych zadaniach, takiego który naprawdę mógłby spowodować, że poczujemy się lepiej, gdy zobaczymy wykonane zadanie w tylnym lusterku, proponuję stary behawioralny trik zwany zasadą pięciu minut. Na czym polega?

Podejmujesz się zadania, którego wykonanie sprawia ci problem i przysięgasz sobie, że popracujesz nad nim pięć minut i tylko pięć minut. Tak, musisz przestać po pięciu minutach. „Co mogę zrobić przez pięć minut?” zapytasz. I to jest właśnie gadka prokrastynatora, głos, który w tym momencie zrobi wszystko, żeby nie robić niczego, zamiast zrobić cokolwiek, żeby zrobić coś. Chcesz słuchać tego głosu? Nie chcesz. Więc zapytajmy jeszcze raz: co możesz zrobić przez pięć minut? Pięć minut więcej pracy to więcej niż zero minut dotychczas, i często najtrudniejsza część ze wszystkiego.

Zgadza się, największa magia zasady pięciu minut bierze się często z faktu, że dla ludzi owładniętych prokrastynacją najtrudniejsze jest zacząć cokolwiek. Jesteśmy przerażeni wielką, bezkształtną plamą zadania, tylko dlatego, że jest ono ogromne i źle zdefiniowane, oraz dlatego, że martwimy się, że zajmie dwie godziny, albo dwa dni zanim sobie z nim poradzimy. I dlatego tak to odkładamy. Nawet nie otwieramy koperty z rachunkiem, który powinniśmy negocjować, albo nie rozpinamy zamka torby podróżnej, którą trzeba rozpakować, czy też nie jesteśmy w stanie poświęcić dwóch minut na oszacowanie całego nawału pracy, jaki mamy do wykonania, poukładania go w kategorie i podzielenia na mniejsze części. Ale to są właśnie te małe otwarcia kopert i zamków, które w wielu wypadkach są największymi barierami psychologicznymi we wszystkim. Jeśli uda ci się je zwalczyć – a można to zrobić zaledwie w parę minut – a następnie zmusisz siebie do stopniowego progresu, twoja energia i rozmach po prostu eksplodują! Możesz nawet nie chcieć przestać.  I – tu jest kolejny powód dlaczego ta zasada jest tak świetna – uczyni to bardziej prawdopodobnym powrót do tego zadania, kiedy poświęcisz na nie kolejne pięć minut (albo pozwolisz sobie na dziesięć, dwadzieścia) w następnym dniu.

Tak więc, powiedz sobie, że dasz radę przez pięć minut. Naprawdę dasz. Nie jest to tak przerażające jak cała godzina albo cała noc. Niezależnie czy jest to napisanie wstępnego akapitu albo tylko zamówienie książki, którą powinieneś przeczytać, pierwszy krok naprawdę otworzy worek z postępem na drodze realizacji celów.