ACT w Gambii

Autor Bartosz Kleszcz

Jednym z dalekosiężnych skutków lockdownu stało się u mnie poczucie silnego przykurzenia. Długi czas, w trakcie którego właściwie nie pamiętam za bardzo, co takiego się stało, pozostawił mnie w uczuciu nudy i skonfrontował z twardymi faktami – ciągłe życie w Sosnowcu nie jest w stanie zaspokoić wszystkich potrzeb człowieka przez cały czas. Zrobiłem dosłownie wszystko – przestawiałem meble w pokoju, aby było trochę ciekawiej, starałem się zamawiać w trakcie epizodów binge eatingu trochę inną pizzę, a czasem nawet wychodziłem z domu, zastając tam Sosnowiec, ale tym razem na zewnątrz, pełen brzydkich dzieci. Żadna lekka zmiana nie sprawiła jednak, że przestały mi się przypominać co jakiś czas odważne lata, kiedy zapraszałem się sam do Bośni czy Chin, aby osobom nawet nie wiedzącym, że mogą chcieć więcej ACT i teorii ram relacyjnych w życiu prowadzić warsztaty na ten temat. Stało się to moim bardzo konstruktywnym przepisem na przygodę. Nikt w końcu nie zaprosi sam z siebie młodego terapeuty/szkoleniowca na inny kontynent. Idąc po znajomych z międzynarodowych konferencji lub po ich znajomych albo po wyszukaniu lokalnej organizacji i zaproponowaniu szkolenia efektem było zazwyczaj trochę stresu i potrzeby przygotowania się, ale także nowe osoby poznane na miejscu oraz możliwość poprowadzenia warsztatu dla kilku Bośniaków albo dwustu Chińczyków. Jako że najlepiej dla pojedynczego organizmu działa to, co już sprawdzone z pozytywnym efektem na własnej skórze, postanowiłem odświeżyć ten schemat, szukając sposobu, aby poczuć się, jakby COVID nigdy nie istniał, albo chociaż poczuć cokolwiek.

Wybór Gambii jako celu podróży pojawił się nie od razu. Juliusz Połatyński, psychoterapeuta z Łodzi oraz prywatnie bardzo miły człowiek, z którym mam mnóstwo świetnych doświadczeń i przygód, wraz ze swoim mężem Sebastianem lata temu podróżowali już do tego regionu, aby uczyć się bębniarstwa od mistrzów bębniarstwa w kulturach, w których bębny o różnych rozmiarach i funkcjach je się na śniadanie, obiad i kolację. Większość czasu spędzili w Senegalu, dokąd odezwaliśmy się na samym początku, bezskutecznie. Być może bariera językowa (cały region oprócz Gambii jest francuskojęzyczny + dziesiątki języków plemion), być może „Kleszcz” i „Połatyński” nie znaczą jeszcze za dużo w świecie, ale po jakimś czasie rozejrzeliśmy się za alternatywami, trafiając na NGO Peace of Mind, skąd już dostaliśmy ostrożną i otwartą odpowiedź. Trochę rozmów mailowych i przez Zoom, trochę zakupów oraz kilka tysięcy złotych dalej za szczepienia i w ekipie ja, Juliusz, Sebastian byliśmy już w samolocie lecąc nad Saharą z Brukseli do Banjulu. Sahara widziana z góry zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Godziny lotu nad zmieniającymi się trochę kształtami piasku, pustkowiami, które można opisywać, ale zobaczenie ich jest rodzajem doświadczenia, które było dla mnie nowe. „To jak… jak… pustynia.”, pomyślałem, szukając porównania i odkrywając, że zjawisko, do którego jestem nauczony porównywać pustki, przepastności i przestrzenie jest centralnie przed moim nosem i nie bardzo jest w języku coś większego i bardziej reprezentatywnego dla pustyni Sahara, co może ją oddać, niż ona sama. Od czasu do czasu widziałem na niej małe czarne kropki, zdając sobie z zaskoczeniem sprawę, że to osady ludzkie, może jakąś drogę i zarysy kwadratów i prostokątów, aby potem znów przez długi czas widzieć morze piasku (jest i porównanie!). Nawet tam są ludzie, minimalne rolnictwo, jakieś oazy. Odwiedzając Saharę i później w Gambii rezerwat przyrody, pytając też przewodników o zmiany w ciągu lat, łatwo było poczuć, że oto jest się w obecności ekosystemów, które wiszą na włosku i to o nich się mówi w pierwszej kolejności, kiedy zmiana o stopień czy dwa jest raportowana jako wskaźnik nadciągającej katastrofy. Pomyśl czasem o tym, kiedy kolejnym razem będziesz wlewać ropę do oceanu, opłacać naciągnięte badania, korumpować rządy państw, aby uchwalały profirmowe ustawy czy greenwashować swoje produkty.

Z drugiej strony, mimo prób podczas podróży motorówką w parku narodowym w Tendabie, trudno było mi nawiązać kontakt z ptakami w rezerwacie i ich tragedią jako z autonomicznymi istotami nie podporządkowanymi moim celom, a byłem bardziej zły na ograniczone doświadczenie estetyczne i stąd pochodziło część myśli i emocji. Utarło się w świecie behawioryzmu, że wewnętrzny stosunek nie ma znaczenia, jeśli wyjściowe zachowanie jest właściwe, ale osobiście uważam to za relikt, jako że o ile ktoś nie jest 100% elastyczny psychologicznie, to myślenie i czucie jest fundamentalne dla człowieka i funkcji jego zachowania. Zwróciło więc to moją uwagę, że gdyby ptaków było więcej i śpiewały piosenki, to moje reakcja na fakty pewnie byłaby inna, i to jest jedno z wyzwań – jak łączyć się z cierpieniem oraz podchodzić do niego inaczej niż konsument. Może to po prostu był gorszy dzień.

Szczerze mówiąc, sam przylot do Gambii solo to byłoby dla mnie trochę za dużo. Obecność Julisza i Sebastiana, którzy byli przynajmniej z odległości kilkuset kilometrów od tego miejsca i trochę znają rzeczywistość, była dla mnie bardzo ważna i wprowadzała wiele porządku. Także kontakty na miejscu w postaci Basiru, zatrudnionego w Peace of Mind, a także naszego kierowcy Ibrahima, były nieocenione. To właśnie jedna z dobrych rzeczy zapraszania się gdzieś, że w zamian za własną pracę zawsze jest ktoś, kogo głównym celem będzie pomóc w obcym świecie. Podczas wizyty zwiedziliśmy mnóstwo pięknych miejsc, które były poprzedzielane nierównymi pasmami laterytowej, nieutwardzanej drogi, dzikimi korkami spowodowanymi między innymi ogromną trasą budowaną przez gambijskie miasta. Takie jest moje wrażenie z tego kraju z turystycznej perspektywy – enklawy turystyczne i wokół nich bardzo biedne i często smutne miejsca. Mam wrażenie, że nawet mając pieniądze, trudno jest tam żyć w sposób, o którym był powiedział, że żyje się „dobrze”.

Prowadzi nas to do jednego z elementów wyjazdu, w którym przygotowanie do dwudniowego szkolenia ACT dla Gambijczyków łączy się z poznawaniem samej Gambii. Jeden z procesów terapeutycznych w ACT jest pochodną tego, że pierwszy pejper ACTowy z 1984 Making sense of spirituality Stevena Hayesa, opisuje behawiorystyczną analizę doświadczenia duchowego jako takiego, gdzie osoba jest obierana jak banan ze wszystkiego i pozostaje na bogaty i zaskakujący moment w czystym byciu, jako ktoś wolny i niepodzielony. Owa „skórka” jest ujmowana w słowa – to reguły, konceptualizacje, nakazy, zakazy, wywiedzione lub bezpośrednio wyuczone z warunków mechanizmy i schematy – innymi słowy fuzja ze skonceptualizowanym Ja. Jak tylko skórka jest obierana, zostaje osoba, która jest wolna, może sobie chcieć i wybierać, ale nic nie musi. Podczas psychoterapii wyzwaniem jest, aby elementy tej skórki dobrze nazwać, ponieważ wszystkie narzędzia mają sens tylko o tyle, o ile rzeczywiście zawiesi się je o rzeczy realnie wpływające na osobę. Jeśli dobrze się je namierzy, staje się to jednym ze sposobów, aby terapia zeszła w miejsce zwanym głębokim. Czy koniecznie musi? Nie, nie musi, ponieważ nie istnieje treściowo definiowane zachowanie, które zawsze pełni pomocną funkcję. Może być płytko i to może być właśnie to, czego w danej chwili potrzeba. Poza tym to zawsze ktoś ocenia, czy jest głębokie, płytkie i wedle czego i należy o tym pamiętać, kiedy ktoś ciska gromy w internecie. Ale! Jeśli kłopoty są na poziomie często niewidzialnych, zautomatyzowanych, unikanych przeżyć związanych z głęboko przyswojonymi koncepcjami, nakazami, regułami , do tego stopnia, że ktoś właściwie nie wie, kim jest bez nich, to ten problem jest zabierany w każde miejsce życia osoby doświadczającej fuzji ze skonceptualizowanym Ja. Zrzucenie tej relacji pozwala na robienie miejsca na coś bezpiecznego, niebezpiecznie świeżego i witalnego, na trochę po pierwszym przerażeniu i poczuciu, że nie wiadomo, co w takim razie robić, bo trzeba robić coś. Tygodniowy pobyt w Gambii przed właściwym warsztatem był dla nas okazją, aby poznać, jak brzmią gambijskie zwyczaje psychiczne, bo bez nich będziemy mówić o sobie, a nie o nich i ich problemach – a zapoznanie się z nimi naprawdę zmieniło nasze plany odnośnie szkolenia.

– Basiru, jest Ramadan, a w sklepach prowadzonych przez Arabów jest alkohol. Jak to u was wygląda? – zapytałem.

– Muzułmanie nie piją alkoholu, ale jest dla chrześcijan i turystów. Ale oprócz tego mamy też takie powiedzenie, abyś nie pił alkoholu, bo zrobisz coś głupiego, będziesz się potem wstydzić, powiesz coś nie tak, kogoś zaatakujesz lub zabijesz. – odpowiedział spokojnym, roześmianym głosem.

„Co???”, pomyślałem. Właśnie te małe rzeczy, które są nowe, były w Gambii i inne niż u nas, pomagały mi zbudować sobie obraz tego, co inne i nowe. Popytałem znajomych z Polski i nikt nigdy nie usłyszał przestrogi, że pod wpływem alkoholu można kogoś zabić. Jakkolwiek nie da się po jednej rzeczy ocenić powodu i funkcji, ale dalsze rozmowy pokazały bardzo szybko, że kontakt w wnętrzem w ma swoją absolutną specyfikę, jako że wyglądało na to, że w pewnych warunkach pomijany lub tłamszony wewnętrzny świat może zacząć się bardzo gwałtownie dekompresować, prowadząc do nieobliczanych konsekwencji. Część szkolenia była zatem na temat supresji myśli i emocji – celowych prób unikania przeżywania – prowadzących najczęściej do nasilenia ich występowania albo do wylania się w nie odwracającym uwagi środku nocy lub pod wpływem substancji. Samo szkolenie natomiast uzyskało bardzo spójny motyw – wnętrze istnieje i jest warte zajrzenia przez siebie, osobę, która także istnieje, obok osób, które mają swoje własne, niewidzialne wnętrza. Po tygodniu w Gambii taki nacisk, a nie inny, stał się oczywisty i konieczny, bo bez niego nie ma na czym budować dalej.

Czas ze sobą solo to także pewien element dyskusji w Gambii i regionie. Nasz senegalski przewodnik Maldini (pseudonim po piłkarzu) był kolejną osobą, która opowiadała nam, że nie warto siedzieć „zbyt długo” samemu, ponieważ mogą dziać się „dziwne rzeczy”. Z drugiej strony kilka kobiet z zaskakującą energią i oburzeniem mówiło podobną rzecz, że „no przecież można czasem posiedzieć samemu”. To bardzo ciekawe obserwować spór w miejscu, o którym nie miałem pojęcia, że istnieje, ponieważ polska kultura lokuje uwagę i nacisk w innych miejscach. Ma to sens z perspektywy warunków w Gambii. Mam wrażenie, że w świecie, gdzie w jednym budynku jest jedna do czterech żon, dwucyfrowa ilość dzieci, mąż, czasem dziadkowie, potrafi czynić czas spędzony w samotności zbrodnią wobec kół zębatych obracających systemem społecznym. Kobieta spędzająca czas w samotności nie myje, nie sprząta, nie gotuje. Mężczyzna spędzający czas solo najpewniej nie zarabia. Jest to trudny świat dla obojga płci, jako że każdy pełni swoją rolę. Na szkoleniu słyszeliśmy narzekanie, że jeśli mężczyzna nie zarabia, to jest nikim, i takie mam też poczucie, że bardzo łatwo być jako mężczyzna w Gambii albo nikim, albo Ikarem, bo mając dochód nie znaczy to, że ma się oszczędności. W bardzo biednym świecie mnóstwo kręci się wokół pieniędzy i jest to oczywiste. Podobnie z byciem kobietą. Jeśli dziecko się nie rodzi, oczywista diagnoza rodziny męża jest taka, że jest bezpłodna, więc czas na żonę numer dwa. Jak kobieta ma w gambijskich warunkach ćwiczyć uważność, kiedy „dobrze spełnione” życie składa się ze spełniania ról? Jakkolwiek są sposoby, aby łączyć uważność nie robiąc niczego nowego, „po prostu” (wcale nie po prostu) dodając do tego uwagę, to cieszę się, że udało mi się uprawomocnić jej w pełni zasadne narzekanie tym, że „być może wszystko jest ustawione tak, żeby nie było to możliwe.” Rolą ACT (i wielu innych, ale nie każdych terapii) bywa wrzucenie w trybiki łomu i wie o tym każdy psychoterapeuta, do którego w ramach udanej terapii zaczyna dzwonić rodzina, aby dzielić się radami, jak pracować.

Trybiki bardzo jasno było widać podczas długich podróży samochodem w korkach. Tak się złożyło, że przyjechaliśmy w podwójnym nie-sezonie – jednocześnie porze suchej oraz podczas Ramadanu, kiedy można jeść tylko przed wschodem słońca i od 1930 (o 19 trzeba napić się ciepłej wody, o 1930 coś przegryźć – nie można odmówić). Mówiony radiowym głosem „Ramadan Mubarak” będzie już na stałe wypalony w mojej głowie. Jest to bardzo zły czas na prowadzenie szkolenia i jeśli ktokolwiek planuje zaprosić się gdzieś do muzułmańskiego kraju, to warto sprawdzić, czy nie jest to w środku wycieńczającego postu. Ramadan dał mi i Juliuszowi natomiast kilka nieoczywistych okazji szkoleniowych. DeShawn, Amerykanin pracujący dla Peace of Mind, zaczął opowiadać o uczestnikach szkolenia:

– Jest Ramadan. Dla wielu osób na szkoleniu to okazja do głębokiego kontaktu religijnego oraz element ich zbawienia.

– Ok. – opowiedziałem płaskim tonem. Minął moment. – Nie „ok.” tylko „Oooo!” – rozdziawiłem buzię jak mem surprised Pikachu. Poczułem od razu, jak niecodzienne jest mieć kontakt z osobami, które otwarcie i na serio 1) wierzą w zbawienie, 2) robią coś z tym, 3) to „coś” zakłada indywidualne poświęcenie, a nie cudze. Jestem kompletnie niezaskoczony swoją naturalną reakcją po 35 latach życia w Polsce, kraju, gdzie religię nosi się na łańcuszku lub którą zakłada się wokół cudzej szyi. Naprawdę nie pamiętam, kiedy ktoś w przestrzeni publicznej w Polsce mówił o pójściu do nieba na serio oraz nawoływał do spełnienia warunków pójścia do niego podniesieniem standardów etycznych poprzez bycie bliżej serca Chrystusa, a nie nawołując do podtrzymania lub zwiększenia przemocy. Jest to dlatego, że hierarchia w Polsce jest po to, aby rządzić, zabierać i krzywdzić, a nie aby pomagać, ułatwiać i chronić. Widać to z resztą i w ostatnich „rozmowach” o ustawie psychoterapeuty, gdzie trzy osoby z kontaktami z władzą wyszły znikąd z kulawą i dziwną ustawą, aby w efekcie zmęczyć przestraszone środowisko potrzebą odparcia tego, aby już nie było energii na ułożenie podejścia do zawodu w sposób konstruktywny i szanujący osoby z różnym podejściem i wykształceniem. Czekam na dzień, w którym cudza władza nade mną wywoła we mnie ulgę i wdzięczność, a nie wściekłość, smutek i przerażenie.

Otworzyliśmy zatem nasz warsztat zwróceniem uwagi, że coś podczas Ramadanu musi być akceptowane, w imię czegoś osobiście ważnego. Kilka osób opowiedziała, czym dla nich jest Ramadan i były to różne odpowiedzi – to czas wybaczania, to czas samodzielnej refleksji, to czas rodziny, to oczywiście czas łączności z Bogiem. Tym jest najbardziej oczywiste rozumienie ACT, wypisane w nazwie „terapia akceptacji i zaangażowania.” Ktoś w ramach ogólnej kultury realizuje wartości spójne lub niespójne z nią w sposób indywidualnie sensowny i głęboki, otwierając się na niedogodności po drodze. Osobiste przykłady oraz okazje do doświadczania działały na szkoleniu najlepiej. Z bólem zatem, część mojego ulubionego żargonu musiała się schować i czekać na powrót do Polski.

Ramadan to jednak także był czas, kiedy mogliśmy nasłuchać się w radiu imamów. To było bardzo ciekawe słyszeć mówiącego jak biegacz na 100 metrów kapłana o tym, że należy wszystkim wybaczać na prawo i lewo, że należy dać najpierw jedną szansę, a potem czterdzieści, że nie wolno nikogo „cancelować” za rzeczy powiedziane 10 lat temu. Czas do przodu o jednego imama dalej –  o tym, że być może Allah objawi swoją mądrość tym, że będziesz musiał zabić dziecko, bo on wie, że już się zaczęło oddalać od Boga i że dalej byłoby tylko gorzej. Mądrość jest Allaha, a nie twoja. Cecha wspólna tych dwóch audycji – każdy w tym kraju wie, co masz robić i myśleć. Kiedy masz się myć (przed wizytą w meczecie), kto jest kobietą i jaką ma być, kto mężczyzną i jakim ma być, jak bardzo masz wybaczać, kiedy masz zabijać, czy masz siedzieć sama czy z kimś, ile czego masz mieć. Wszytko jest określone i wyregulowane. To bardzo trudne emocjonalnie miejsce, jeśli akurat nie ma się kształtu pasującego do szczelin, które ono bez pytania o zgodę narzuca.

ACT uczy zdejmować z siebie kształt tego miejsca, aby nabywać własnego kształtu i wokół tego okręcać swoje życie. Tak działają zdrowe relacje rodzinne i przyjacielskie, ale nie każdy takie ma w wystarczającym stopniu. Nie oznacza to egoizmu, nie oznacza zakazu samopoświęcenia lub podporządkowania się czemuś lub komuś – oznacza to możliwość wyboru tych rzeczy, a nie automat i przemoc. Wybierając się do rezerwatu krokodyli, gdzie można sobie je podotykać po brzuszku i doświadczyć, że są zimne i mięciutkie, zahaczyliśmy u wejścia o wystawę bębnów i – uwaga – wystawę na temat obrzezania kobiet. Okazało się, że w Gambii obrzezanie kobiet została zakazane dopiero 10 lat temu, jedno z plemion wciąż je praktykuje wbrew prawu i ogólnie jest tematem wciąż wywołującym publiczną dyskusję, jako że są rozumiane jako element duchowej czystości. Spytałem Basiru o pozwolenie na podniesienie tego temat na szkoleniu i zgodził się. Nie można z takimi tematami wejść jak z taranem, ponieważ przekona o tylko przekonanych, u osób uważających inaczej wywoła zderzenie ze wszystkim, w co wierzą, a nikomu nie da procesu rozpakowywania tego i przyglądania się z różnych stron, aby w miejsce trybików i zwolnienia z myślenia stymulować właśnie budowanie swoich perspektyw. Wprowadziliśmy więc dyskusję – czym różni się cenienie kobiecego obrzezania od uległości wobec kobiecego obrzezania? „Cenienie” po polsku brzmi trochę nieporadnie, ale po angielsku było to „valuing”, które jest blisko „values” – wartości. Od razu widać było emocje wyciągnięte na wierzch. Slajd dalej – wartości w ACT są wolno wybrane przez osobę, a nie narzucone. Slajd dalej – jeśli ktoś ceni duchową czystość, to obrzezanie kobiet to tylko jedno z wielu zachowań i nie robiąc go nigdy nie jest w stanie tracić duchowej czystości, bo można ją realizować na wiele sposobów. Taka jest tutaj postawa ACT i mam nadzieję, że wprowadziła tam trochę powietrza, którym łatwiej oddychać niż światem reguł i nie pytania o zgodę.

W temacie wartości hitem okazało się ćwiczenie „Kto jest twoim bohaterem?”, które zaproponował Juliusz. Pozornie proste, ma w sobie trochę misterności. Straumatyzowana osoba ma najlepiej rozwiniętą relację TY, a nie relację JA, ponieważ TY było zawsze źródłem zbył małej ilości uwagi i miłości, a za to trzeba było je obserwować, jakie warunki stawia, czy TY jest warunkowe, pijane, złe, molestujące lub obojętne. Pytanie „Kto jest twoim bohaterem?” idzie na starcie przez relację TY – to ktoś inny jest bohaterem. Ale jest bohaterem dla kogoś i nie pod każdym względem tylko pod niektórymi, które są dla tego kogoś ważne. Wyciągając źródła zachwytu i podziwu da się pomagać budować komuś swój własny kształt z tak realnych, jak i fikcyjnych postaci, wbrew samotności i niedoskonałości świata. To niesamowicie organiczny sposób na budowanie świadomości wartości i sensu, a przecież potrafi on czasem iść bardzo z głowy (albo z dupy) i mieszać się z nakazami (to teraz muszę być autentyczny). Było ogromną przyjemnością przechadzać się koło rozmawiających uczestników i słyszeć świadome „nie doceniałam się ostatnio”, albo reagować na podziw wobec ojca tym, że jedyną osobą, którą uczestnik może się stawać, jest on sam – i to, że podziwia coś konkretnego w swoim ojcu absolutnie coś znaczy. A może Gambia nie różni się aż tak od Polski pod niektórymi względami.

Dodam także, że bardzo fajny efekt w ramach uważności daje wspomnienie o seksualności. Czasem starczy zdanie lub dwa, aby ludzie się poruszyli i usłyszeli, że mają ciało, które może służyć do przyjemności, a przyjemność jest czymś, wokół czego można budować uważność i jest źródłem nagród. Rozumiem, że można uważniać się na sprzątanie, muzykę i pojedyncze rodzynki, ale wyłączenie z dyskusji penisa i pochwy jest tak niepotrzebnym podniesieniem poprzeczki, jak i ominięciem natury człowieka. Dziękuję tutaj mojej Julii za opiekę merytoryczną w tym zakresie.

Jestem wdzięczny uczestnikom szkolenia, że zdecydowali się przybyć z różnych zakątków kraju. Są to osoby pracujące w organizacjach chroniących przed przemocą na tle płciowym i seksualnym, przyjmujące w niedostatecznych warunkach ofiary traumy, pracownicy szpitali w kraju, w którym prezydent jakiś czas temu chciał rozwiązać największy z nich, ponieważ pacjenci pozbawieni środków atakowali kadrę. W całym kraju jest jedna stała psychoterapeutka – Silvia z Włoch, przewodnicząca Peace of Mind, jedna psycholog z tytułem mgr i jedna z licencjatem. Z dwudziestu „psychiatric nurses” (pielęgniarki po semestrze psychologii i semestrze psychiatrii) zostało ostatnio po wizycie zachodniej firmy osiem. Resztę pracy wykonują pracownicy społeczni. To naprawdę trudna przestrzeń, ponieważ nawet jeśli jest się ideowcem w stopniu dużym, a nie tylko pewnym, to brak możliwości na ekspresję będzie frustrujące i wypalające. Ponadto, aby organizować darmowe szkolenie trzeba ponieść koszt nie tylko sali, ale także zakwaterowania, podróży oraz wyżywienia uczestników, ponieważ po prostu nie mają oni na to, aby pozwolić sobie na czas wolny od pracy. Nie byliśmy tego świadomi z Juliuszem zapraszając się do Gambii. Na szczęście odrobina przebojowości pozwoliła wrzucić informację o naszym przedsięwzięciu na listę dyskusyjną ACBS (takie tętniące serce różnych dyskusji kontekstualnego behawioryzmu), gdzie ACTowcy z całego świata złożyli się na 1500$ potrzebnych, aby się udało. Trochę tutaj, trochę tam, i wychodzi z tego kwota, która czyni realną różnicę w takim kraju, jak Gambia.

Aktualnie pracujemy wraz z Basiru nad tym, aby otworzyć chapter (oddział) ACBS w Gambii, aby organizować społeczność wokół entuzjastycznie przyjętego ACT i ułatwić dalsze finansowanie, na które już jest kilka pomysłow. Za jakiś czas mam nadzieję wrócić na dłuższy warsztat i z tego, co wiem, to nie jestem z naszego kraju jedyny. Kiedy to piszę, osoby zaangażowane u nas wokół ACTu w szkołach nawiązują pierwszy kontakt z Basiru, aby pomóc merytorycznie nad projektem dla gambijskich dzieci i młodzieży. Jeśli się uda, kilka tysięcy dzieci pozna coś o wnętrzu i wartościach w wieku, w którym profilaktyka i zaspokojenie emocjonalnych potrzeb rozwojowych jest absolutnie kluczowa, a zagęszczenie relacji między uczniami uczonymi podobnych psychicznie higienicznych rzeczy może dać przestrzeń do utrzymania się dobrych praktyk. Chcemy także kłaść nacisk na to, aby osoby z Gambii same zaczęły uczyć ACT, jako że jedynym gwarantem stałości jest budowa samodzielnej społeczności i stałe zaangażowanie dobrze wykształconych ekspertów. Dziękuję Juliszowi i Sebastianowi za znakomity pobyt i przygodę. Kto wie, dokąd zaprowadzi.

Bartosz Kleszcz