Czy Steven Hayes opuścił ACT?

Czasem ze strony terapeutów CBT dochodzą do mnie zaskaujące informacje. Przykładem, na którym skupię się poniżej, jest pytanie zadane przez koleżankę uczestniczącą w szkoleniu na terapeutkę poznawczo-behawioralną, która od prominentnej osoby w tej szkole dowiedziała się, że „Steven Hayes opuścił ACT” i że uważa on, że czas ACT minął, porzucając ten nurt na rzecz Stefana Hofmanna i CBT opartego na procesach terapeutycznych. Trochę później jeszcze kilka osób potwierdziło, że nie jest to coś wyssanego z palca, jako że i na ich szkoleniach podawane im były takie wieści. Zadziwiłem się, ale może coś mi umknęło po drodze. Postanowiłem więc rozejrzeć się dokładniej.

Na oficjalnej liście mailingowej ACBS, gdzie Steven Hayes udziela się z dużą regularnością i jest dostępny dla wszystkich chcących mieć z nim bezpośredni kontakt, nie było jednak żadnych informacji o rozwodzie. Sprawdziłem w jego ostatniej książce „A Liberated Mind” (wówczas jeszcze niedostępnej po polsku, ale od niedawna możliwej do przeczytania jako „Umysł wyzwolony”). Termin „ACT” (jako osobne słowo, a nie część innego wyrazu) występuje tam 505 razy – to więcej niż ilość stron w książce. No ale być może Steven Hayes przechodzi ten rozwód czy nawet pogrzeb życiowego projektu z dużym trudem emocjonalnym i jest na etapie obsesyjnego rozpamiętywania lub sztywnego skupienia uwagi na obumarłej miłości. Spytałem go więc bezpośrednio, co sądzi o plotce, która krąży po Polsce wśród terapeutów CBT, przekazywanej im w czołowej szkole psychoterapii w kraju. Odpowiedź z 14 czerwca 2020, do wglądu na publicznym forum dla każdego członka ACBS, brzmiała następująco:

Trochę mi wstyd, że skupiamy się na głównej liście dyskusyjnej na temacie tego, co myśli Steve, ale plotka w Polsce, że mówię, że ACT już przebrzmiał jest (hm, jak by to ująć… nieprawdziwa. (Co pomyślałem w rzeczywistości to seria – jak by to ująć – bardziej dosadnych słów, ale tych lepiej nie cytować). (…)

 

ACT nigdy nie był na temat ACTu jako techniki. Jesteś w stanie znaleźć takie stanowisko u wszystkich czołowych naukowców i terapeutów ACT na przestrzeni kilku ostatnich dekad. ACT integruje zasady radykalnego behawioryzmu i teorii ram relacyjnych. Teoria ram relacyjnych integruje założenia kontekstualnych nauk o zachowaniu. Kontekstualne nauki o zachowaniu integrują nauki ewolucyjne oraz funkcjonalny kontekstualizm. A wszystko to transformuje oblicze samego behawioryzmu.

 

Chcemy “stworzyć nauki behawiorystyczne zachowujące swą wartość w obliczu wyzwań kondycji ludzkiej”. O to właśnie cała ta gra. Nigdy nie chodziło tutaj o wytworzenie zbioru technik. [które można używać i które można porzucić – przyp. B.K.]

 

Zawsze pisaliśmy o tym, że można uważać ACT za część tradycji CBT w szerokim rozumieniu tego słowa. (…) Nawet nie tylko procesy „trzeciej fali” wprowadzone w pierwszym podręczniku z 1999, ale też metodologiczne i strategiczne kwestie, za którymi stoimy od dekad, współcześnie zostały już prawie w całości zasymilowane przez mainstream wewnątrz CBT. Psychoterapia oparta na procesach pomaga to realizować. (…) Już w 1999 ACT był uznawany za część CBT.

 

PBCBT (process-based cognitive behavioral therapy) czy PBT (process-based therapy) to tylko litery. Esencją tych liter są procesy zmiany, analiza funkcjonalna oraz nauki ewolucyjne. To ma być groźne dla ACT?! To ma być zagrożenie dla CBS?! Nie wydaje mi się. Model elastyczności psychologicznej został zaprojektowany dokładnie dla tak wyglądającego świata.

 

ACT zawsze bazował na procesach. Ale też jesteśmy świadkami nowych rzeczy. Sen o analizie funkcjonalnej będącej w centrum idiograficznej aplikacji procesów zmiany jest wreszcie w naszym zasięgu. Dokonaliśmy postępów w ramach tego, jak spełniać to marzenie.

Czas ACT jest policzony. Czas ACT był policzony już w momencie pierwszego wymyślenia w latach 80., że ta terapia będzie nazywać się acceptance and commitment therapy, a nie comprehensive distancing. Jest tak dlatego, że jeśli przyjmuje się naukowe podejście do psychoterapii, to aktualny stan wiedzy nie będzie modlitewnikiem ani schronieniem dla szukającego ominpotencji ego, ale w zdrowym wydaniu ścianą do zderzeń z nowymi ideami. A przy zderzeniu aktualnej wiedzy z czymś nowym zachodzi jedna z dwóch rzeczy.

  1. Albo ta innowacyjna idea jest obracana w pył przez spójny wewnętrzne i zewnętrznie zastany już system, który wciąż wyjaśnia więcej wariancji lub jest łatwiejszy w aplikacji.
  2. Albo też ta nowa idea niszczy dotychczasową ścianę i sama staje się nową ścianą – a ją z kolei będą próbować naruszyć przyszli naukowcy.

Jeśli nauka działa, będziemy w związku z tym świadkami odchodzenia idei, które nas wychowywały, a pojawiania się nowych, bardziej dostosowanych do wyzwań rzeczywistości, ale też w jakimś stopniu odmiennych od tego, czym nasiąkaliśmy od lat. Jest to wpisane w naturę naukowości.

Dla mnie uczciwym przedstawieniem tematu będzie raczej coś w stylu: „Czas ACT jest policzony. Ale tak samo czas terapii poznawczo-behawioralnej, czas terapii schematów, dialektycznej terapii behawioralnej, radykalnie otwartej DBT, terapii skoncentrowanej na współczuciu czy czas ujednoliconego modelu.” Jeśli ktoś mówi, że ACT się skończył i nie dodaje do tego innych nurtów, przedstawia po prostu agresywny lub lękowy komunikat. Kiedy myślę o funkcji takiego komunikatu, przychodzi mi do głowy taki proces myślowy: „Ja jestem ok. Oni tam nie są ok. My tu mamy rację. Ich terapia jest tonącym statkiem. Jeśli chcesz mieć rację, to dobrze się składa – bo my ją mamy i jeśli tylko przyjmiesz nasze zdanie, też będziesz ją mieć. Wchodzisz w to? Jak dobrze, że jesteś na naszym szkoleniu, tu gdzie my mamy rację.” Po zastanowieniu się jestem jednak pewien, że to tylko moja ekstrapolacja, a wieści  na kursach CBT to zwyczajne niedbałe zapoznanie się z komunikatem Stevena Hayesa, któremu zależy, aby przerodzić zasady i metodologie kierujące ACT w szerszy, łączący różnych badaczy i terapeutów nurt psychoterapii opartej na procesach.

Rola psychoterapii i nauki opartej na procesach, czyli dlaczego warto znać swój nurt na wylot i zarazem na zawsze go porzucić

To wciąż praktyczne wiedzieć, że zapisuje się na kurs terapii schematów czy na kurs ACT, aby w jakiś przewidywalny sposób móc się rozeznać, jakich metod pracy oczekiwać. Trzeba też treściowo wiedzieć, czym się kierować, kiedy wysyła się klienta mającego trudności na terapii indywidualnej raczej na kurs MBSR, czy może na porozumienie bez przemocy, czy raczej na kurs umiejętności DBT, aby ten nauczył się pomocnych w swej sytuacji metod kontaktu z sobą i innymi.

Mam jednak taką fantazję – o ile byłoby praktyczniej, gdyby terapeuci myśleli w kategoriach tego, że mają problem nie z ACT, ale z pomocą, aby klient przyjmował swoje przeżycia takimi, jakie są, zauważał myśli jako myśli czy umiał ustalić, czym się kierować podejmując następny krok. O ile byłoby bardziej ekumeniczne uczyć się efektywnej regulacji emocji lub asertywnej komunikacji, a nie DBT. Jak łatwiej i efektywniej byłoby zachęcić terapeutów do rozwoju wiedzy na temat bezpiecznego przetwarzania traumatycznego przeżycia, a nie tej samej wiedzy schowanej za kilkoma rozstrzelonymi brandami. O ile bardziej efektywnie wykorzystywano by pieniądze z grantów, gdyby naukowcy badali nie nachodzące po tysiąckroć na inne nurty „nowe” podejście do terapii, a gotowość do przeżywania, porzucanie nieprzydatnych schematów lub metody stymulacji budowania indywidualnego sensu życia?

Jestem pewien, że wielu terapeutów nawet spoza behawioryzmu bez problemu będzie kibicować takiemu rozumieniu procesu terapeutycznego – procesu osobistego, dynamicznego, dostrojonego do aktualnej sytuacji klienta, wielowymiarowego na poziomie procesów zdrowienia, jak i przejawów zdrowia, a także opartego na coraz bardziej progresywnej metodologii. Warto nazwać takie rozumienie praktyki i nauki explicite, abyśmy wszyscy wiedzieli, gdzie stoimy oraz gdzie zmierzają czołowe osoby w CBT, stopniowo transformując obraz tego, co aktualne i nieaktualne na krajobrazie psychoterapii. Wówczas będziemy mogli świadomie wybrać, czy chcemy się do tego dołączyć, czy szukać własnego stylu pracy gdzie indziej. Dziejąca się na naszych oczach zmiana paradygmatu, która łączy terapeutów różnych szkół CBT, bierze to pod uwagę. Zmiana ta idzie mianowicie w dwóch kierunkach.

Idzie jak najdalej od:

  • Dziesiątek dwu-, trzy- i czteroliterowych skrótów nurtów terapeutycznych, fragmentaryzujących granty badawcze oraz funkcjonalnie nakładających się na siebie.
  • Badań i praktyki skupionej na redukcji objawów jako najważniejszym czy nawet jedynym mierniku sukcesu pracy terapeutycznej.
  • Sztywnych protokołów skrojonych na nomotetyczną, medyczną jednostkę diagnostyczną wg DSM.

Idzie jak najdalej w kierunku:

  • Uniwersalnej pracy na bezpośrednich procesach o dowiedzionej skuteczności w sprzyjaniu jakości życia, jak choćby akceptacji, regulacji emocji czy decentracji (żeby powymieniać konstrukty z różnych nurtów).
  • Badań mierzących mediatory zmiany terapeutycznej – zmienne o dowiedzionym wpływie na liczne mierniki zdrowia psychicznego.
  • Osobistego aplikowania tych uniwersalnych procesów tak, aby były jak najlepiej dostosowane do pracy z tą osobą przed nami tu i teraz, na bazie osobistej (czyt. idiograficznej) diagnozy kierowanej przez analizę funkcjonalną.

Wszystkie punkty powyżej są tak spójne nowym projektem terapii opartej na procesach, w którym siedzi mocno Steven Hayes, bez jakiegokolwiek odrzucania ACT. W końcu ACT jest jednak protoplastą transdiagnostyczności, analizy mediacyjnej w badaniach z losowym doborem do próby (RCT) czy wyjścia poza redukcję objawów w CBT – wszystko tematy poruszane od dekad przez Hayesa. Z drugiej strony idzie dalej niż ACT – przeformułowuje choćby to, czym jest analiza funkcjonalna (krytykując model ABC wyniesiony jeszcze z badań nad zwierzętami) czy pokazuje, że tylko ok. 1/3 zaobserwowanej wariancji ze wszystkich badań mediacyjnych mieści się w sześciu procesach elastyczności składających się na popularny hexaflex.

Przyszłość jest ekscytująca i jeśli chcemy się na nią załapać, potrzebujemy dużo ciekawości tak wobec nowinek w czasopismach naukowych, jak i wobec własnych obron i marzeń.

Bartosz Kleszcz