Cierpienie na zaburzenie czy prowadzenie wymagającego życia?
Autor Jacqueline A-Tjak | Źródło
Tłumaczenie Bartosz Kleszcz
Dzień w dzień zmagam się w swej pracy terapeutki na temat tego, jak mam rozumieć problemy prezentowane przez klientów. Mój przełożony i współpracownicy korzystają z terminu „zaburzenie” i widzą moją pracę jako „leczenie”. Centralną ideą takiego rozumienia jest to, że kiedy objawy odejdą, to poprawi się jakość życia. I nawet mimo tego, że sama jakość życia zyskuje stopniowo coraz więcej uwagi, to droga ku niej rozumiana jest właśnie jako prowadząca przez redukcję objawów. Ja jednak nie leczę objawów i zaburzeń, a jakość życia u mnie nie równa się byciu wolnym od objawów.
Czy powinniśmy myśleć w kategoriach zaburzeń wedle DSM lub ICD? Takie podejście zbiera wiele krytyki. Kategoryzowanie zaburzeń miało między innymi doprowadzić do odkrycia tkwiących u ich korzeni przyczyn, które z kolei miano u cierpiącej osoby wyrwać, tak samo jak penicyliną usuwa się chorobotwórcze bakterie. Jednakże dekady badań nad przyczynami – (neuro)biologicznymi, genetycznymi, mózgowymi itd. – nie dały oczekiwanych plonów.
Swój rozwój odnotowały także modele sieciowe (network models), tworzone w oparciu o ideę, że objawy wzajemnie wpływają na siebie i tworzą właśnie sieci [1]. W ramach takich modeli także wydaje się być logiczne, że skupia się na objawach – kiedy jakiś centralny objaw się osłabi, wpłynie to pozytywnie na inne. Przykładowo, kiedy ktoś będzie lepiej spać, jego lub jej koncentracja także się poprawi.
Inni z kolei preferują prowadzić badania nad wpływem transdiagnostycznych czynników. Przykładami są perfekcjonizm, (negatywny) obraz siebie, regulacja emocji lub dobrostan psychiczny. Zmiana w ramach tych czynników ma w założeniach wpływać na kilka objawów jednocześnie. Wzięcie ich na cel może pozytywnie wpłynąć jednocześnie na bezpośrednie zaburzenie i współzdiagnozowane wraz z nim problemy.
Oprócz powyższych opcji, możemy jednak też dostrzec, że utknięcie na jakimś etapie życia to stan, w którym w obliczu zmieniającej się sytuacji nasz dotychczasowy sposób adaptacji przestaje spełniać swoją rolę. Objawy to rezultat napięcia między stresorem a sposobem radzenia sobie. Objawy to nieodłączna część życia. Cytując Strosahla, Robinson i Gustavssona „Życie to jeden wielki generator objawów. [2, s. 51]. Kierując się takim podejściem nie trzeba ludzi leczyć z objawów lub zaburzeń.
Inspirowani takim sposobem rozumienia problemów psychicznych możemy pomagać osobom nawiązać odmienną relację ze źródłami stresu. Dla niektórych to może oznaczać naukę konkretnych umiejętności, jak asertywności, planowania, komunikacji. Dla innych będzie to znalezienie kreatywnych rozwiązań w obliczu trwałej niepełnosprawności – przewlekłej choroby lub utraty wzroku. A jeśli komuś z trudem przychodzi swobodne patrzenie z różnych perspektyw, w ramach spojrzenia na siebie lub z cudzej, przykładowo w autyzmie, psychozie lub zaburzeniach osobowości, czy możemy znaleźć sposób, aby ich tego nauczyć? [3]
Może być też tak, że by usprawnić proces uczenia się będziemy z kolei potrzebować nauczyć się meta-umiejętności – umiejętności poprawiających to, jak przyswajamy nowe informacje. Model ACT jest pełen takich meta-umiejętności. Kiedy będziemy w stanie akceptować, korzystać z defuzji i elastycznie zmieniać perspektywę patrzenia, kiedy będziemy w chwili obecnej, gdy poznamy nasze wartości i będziemy żyć w zgodzie z nimi, wówczas będziemy w stanie dostosować się raz po raz do zmiennych warunków i znajdywać nowe sposoby na to, aby radzić sobie z naturalnym stresem życia.
Bibliografia
[1] Cramer, A. O. J., Waldorp, L. J., Van der Maas, H. en Borsboom, D. Comorbidity: A network perspective. Behavioral and Brain Sciences 33, 137-193
[2] Strosahl, K., Robinson, P. & Gustavsson, T. (2012). Brief interventions for Radical Change. Oakland: New Harbinger Publications.
[3] McHugh, L., Stewart, I., en Williams, M. (2012). The Self and Perspective taking. Oakland: Context Press
Jacqueline A-Tjak